Mój ukochany październik

Niedługo październik. Mój ukochany czas, który przeżywam z Maryją. Kontemplując Jej osobę w Biblii, doświadczam na nowo, jak bardzo zachwycam się Jej stylem osobowości: słowami, gestami i czynami.

Na co dzień dużo słyszymy o stylu bycia kobietą, stylu noszonych ubrań, stylu urządzonego mieszkania, stylu wychowania dzieci, stylu przeżywania małżeństwa i tak dalej, i tak dalej. Skąd czerpać wzorce? Przypatrując się współczesnemu pokoleniu młodych kobiet, łatwo zauważyć w nim mnóstwo osobowości narcystycznych. Kiedyś nie rozumiałam ich zachowań, mechanizmów działania. Człowiek robiący z siebie gwiazdę i ciągle mówiący o sobie, szukający pozycji w centrum wydawał mi się śmieszny, jednak z czasem, dzięki zdobytej wiedzy, zobaczyłam w narcystycznych osobowościach biednego, małego człowieka, za którego zranionym ,,ja” kryje się głód akceptacji i bycia kochanym. Dlaczego o tym piszę?

Wpatrując się w Maryję, zachwycam się Jej stylem życia, jakże prostym, czystym i zwyczajnym. Maryja doświadcza miłości Boga, przyjmuje dar od Tego, kto tak bardzo Ją kocha. Ona nie ma potrzeby bycia w centrum, udowadniania innym swej wartości. Wie, kim jest, wie, że jest piękna w Jego oczach, wie, że jest wybrana. Swe życiowe siły koncentruje na tym, co najważniejsze, a więc na relacjach: z Bogiem, Józefem i Jezusem. Jest szczęśliwa pomimo tajemnic bolesnych w Jej życiu. Jest szczęśliwa pomimo niezrozumienia, trudnych warunków życia. Jest szczęśliwa, bo Pan jest blisko. Ona kontempluje tę bliskość w sobie, ale i w nazaretańskim domu, w Betlejem i w ucieczce do Egiptu. Kontempluje tę bliskość w spojrzeniu Józefa, w czułych gestach i rozmowach.

Zapragnęłam w tych dniach żyć i być kobietą w stylu Maryi: czystym, zachwycającym prostotą, cichością, z mocnym poczuciem wartości opartym na Jego słowie i miłości.

Maryjo, naucz mnie być piękną tak, jak Ty!

s. Łucja

Siła kobiecości

Trudno jest mi pisać o kobiecej sile. Był bowiem taki okres w moim życiu, kiedy ciągle słyszałam: “dasz radę” , “musisz to pokonać”, “w życiu zwyciężają tylko ci, którzy odnoszą sukcesy”, “nie możesz się poddawać” i tak dalej, i tak dalej. Obserwowałam w liceum i na studiach dziewczyny, które za wszelką cenę starały się dopasować do otoczenia, zakładając maskę twardziela; dziewczyny chcące być jak mężczyźni, chodzące tylko w spodniach czy też obsesyjnie dbające o swój wygląd, ukrywające pod pokładami makijażu ogromne pragnienie miłości i troski. Stawiałam i nadal stawiam sobie pytanie: dlaczego nam, jako kobietom, czasem tak trudno pokazać swoją wrażliwość, delikatność, czułość? Dlaczego mamy tak mało akceptacji dla własnych słabości, ograniczeń? Dlaczego tak mało w nas miłości do siebie, wdzięczności i radości z tego, kim się jest jako dziewczyna, kobieta, żona, matka? Dlaczego energię, mogącą służyć do kochania innych, tłumimy przez mechanizmy obronne chroniące nas przed zranieniami? Tłumaczymy, że dziś tak trzeba – by wygrać, by odnieść sukces, by być akceptowaną.

Myślę, że historia życia każdej z nas miała i ma niesamowity wpływ na to, jakimi jesteśmy kobietami i jak przekazujemy dar kobiecości innym wokół nas. Świat nas potrzebuje – potrzebuje naszej czystej, pięknej miłości, która zakorzeniona jest w sercu samego Boga. Zanim jednak pokochamy innych, musimy pokochać same siebie z tym, co w nas mocne i słabe, piękne i pełne ograniczeń. Myślę też, że wcale nie musimy same dawać radę, być perfekcyjnie piękne i uduchowione, nie zawsze musimy odnosić w życiu sukcesy, by być naprawdę błogosławionymi i szczęśliwymi.

Kiedyś modląc się słowami ośmiu błogosławieństw po “kłótni” z Jezusem, gdy przeżywałam kryzys modlitwy, dotknęłam swej słabości – zrozumiałam i doświadczyłam w sercu, że moja kobieca siła tkwi właśnie w mojej słabości. Paradoks? Tak, w słabości! Przyszłam do Niego ze zranionym sercem, z otwartymi ranami, lękami, trudnymi uczuciami, ze słabym, zatroskanym, a nawet złamanym sercem, które głośno krzyczało. Nie rozumiałam mojego Boga, miałam do Niego żal, nie zgadzałam się na głupotę innych, słabość, ból, niesprawiedliwość. Przyniosłam Mu całą siebie i otaczającą mnie rzeczywistość i doświadczyłam, że On mnie kocha – taka zmęczoną, słabą i niedoskonałą; że On jest blisko, gdy nie ma innych; że daje prawdziwych przyjaciół w zamian za tych, którzy mieli nimi być. Trudno opisać to słowami. Od tego czasu pokochałam błogosławieństwa, bo ja sama stałam się błogosławiona: błogosławiona słaba, uboga, cicha, cierpiąca, smutna, prześladowana. Zrozumiałam, że Jezus chce być moim błogosławieństwem, czyli szczęściem – bogactwem, gdy jestem uboga i słaba; radością i pocieszeniem, gdy moje serce się smuci; pokojem, gdy otaczają mnie niezrozumienie i kłótnie.

Jezus chce być miłością w moim wnętrzu i przyozdobić je Sobą, gdy walczę o czystość serca i o pierwsze miejsce Boga w moim życiu. Wcześniej nie rozumiałam postawy cichości, bo starałam się walczyć o to, co dla mnie ważne, o tych, których kocham. Nie pojmowałam, co znaczy być cichą, gdy moje serce krzyczy, gdy wokół cierpi ktoś ważny dla mnie lub gdy drugi człowiek doznaje krzywdy. Wtedy Jezus pokazał mi, że potrafię być cicha, gdy nie odpłacam agresją za agresję, złem za zło, wrogością za wrogość – jestem cicha, gdy przytulam się w cierpieniu do Jego cierpiącego serca i cierpię dla Niego i razem z Nim. Wtedy jestem cicha, bo zwycięża we mnie miłość. On wtedy przychodzi ze swym pocieszeniem i koi moje serce i mówi: dasz radę, ja będę twoją siłą, umocnię cię i podniosę, zwyciężysz, spróbuj jeszcze raz, obydwoje damy radę. Czas cierpienia, niezrozumienia i słabości staje się za każdym razem czasem łaski, gdy otwieram się na miłość Jezusa. On jest blisko, On kocha i uczy kochać, On ociera łzy w samotności, On przynosi radość. Już nie muszę być sama i już nie muszę sama dawać radę, idziemy razem – On mnie wspiera i dodaje mocy. Ci, co zaufali Panu, otrzymują skrzydła jak orły, biegną bez zmęczenia.

Kobieca siła tkwi właśnie w otwarciu się na miłość Boga. Doświadczenie bycia kochaną uczy kochać z delikatnością, czułością, dobrocią i radością – uczy kochać miłością Boga.

 s. Łucja

Pasja życia

”Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie…”
J 14, 6-14

Życie jest nam dane nie tylko, by je przetrwać, ale po to, by je “przeżyć”. W Ewangelii św. Jana czytamy słowa Jezusa: “Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem”. On jest Życiem, On jest tym, który nadaje życiu sens.

Dzisiejszy człowiek żyje w ciągłym pośpiechu: praca, zajęcia, nauka, obowiązki domowe i tak dalej, i tak dalej. Chciałoby się powiedzieć czasem: syndrom neurotyczności. Nie stwierdzam, że praca jest zła sama w sobie. Ja sama kocham swoją pracę, lubię “twórcze zmęczenie”,  lubię zbierać owoce mojego wysiłku, jednak sama odkrywam – przez słuchanie siebie i innych – że często w naszej codzienności i zabieganiu nie ma życia, nie ma pasji, twórczości; praca nie doprowadza do Boga, a czasem wręcz od Niego oddala.

Ostatnio doświadczyłam po raz kolejny na modlitwie (i wierzę, że to pochodzi od Pana), że mam smakować swoje życie pomimo zmęczenia i zabiegania. Nie chodzi tu już tylko o pracę, ale o całokształt, a więc o modlitwę, relacje, odpoczynek, naukę, sport – o wszystko, co składa się na moje życie. Smakować życie..

W duchowości mojego zgromadzenia – Sióstr Najświętszej Duszy Chrystusa Pana, staramy się żyć Jezusem, jak zachęcała nas nasza założycielka Matka Paula Zofia Tajber. Uczymy się przez kontemplację i naśladowanie cnót, aby upodobnić  się do Duszy Jezusa, a więc myśleć tak, jak Jezus: czuć, pragnąć, tęsknić. Chcemy być przejawem Jezusa żyjącego w nas i w naszych duszach, bo On w nich jest i żyje. Pozwolić na działanie Boga we mnie, to wysiłek, który pozwala dostrzegać piękno Boga najpierw w sobie, a potem na zewnątrz. “Żyjcie Jezusem” – mawiała moja założycielka. Kocham duchowość  mojego zgromadzenia, jest zarazem prosta i trudna. Siostry Duszy Chrystusa Pana to siostry, które kochają i dziękują. Miłość, wierność i dziękczynienie to szczególne cnoty, którymi pragniemy żyć. Założycielka nie zostawiła nam w skarbcu charyzmatu wielkich pokut, umartwień. Każda siostra ma dziękować , dziękować, dziękować za wszystko, co ją spotka w ciągu dnia, a więc za to, co dobre i co złe, co radosne i smutne lub trudne, bo “Dziękczynienie jest dźwignią, która przybliża dusze do Boga”. “Jeśli tak przeżyjecie dzień, w dziękczynieniu i bez narzekań” – mawiała Matka – “to najpiękniej uwielbicie Boga”. Jest to prawda, wiem z własnego doświadczenia. Im więcej dziękuję Bogu – nawet za trudne doświadczenia – On obdarza mnie większymi darami i łaskami, a tym samym nie koncentruję się sama na sobie, na własnym bólu i na cierpieniu, ale na Nim, który może wyprowadzić z każdej trudności i obdarzyć błogosławieństwem. Im bardziej będziecie pozwalać Jezusowi działać w was i przez was, to tym bardziej wasze życie będzie twórcze i piękne. Będziecie się nim cieszyć pomimo zabiegania i trudu. Wszystko w codzienności będzie przesiąknięte Bogiem. Jak pozwolić Jezusowi działać w sobie? Skoro Bóg żyje we mnie i mówi w mojej duszy, warto nauczyć się słuchać Jego głosu w sobie i rozeznawać natchnienia Jego Ducha. Pozwolić działać Bogu, to pytać Go: “Jak Ty byś uczynił, będąc na moim miejscu?”. Trzeba też troszczyć się o Jego obecność w duszy przez unikanie grzechu, rozwój miłości, częste słuchanie Słowa Bożego, przyjmowanie Eucharystii, oczyszczanie serca w spowiedzi i praktykowanie uczynków miłości.

Dlaczego o tym piszę? Ponieważ odkrywam ostatnio, że szczęście jest we mnie. Nie muszę wyjeżdżać poza mój kraj, nie muszę dokonywać wielkich dzieł apostolskich, mogę z radością przyjąć każdy dzień, który daje mi Bóg i cieszyć się nim. Wypić z Jezusem Zmartwychwstałym, bez pośpiechu, ulubioną herbatę z imbirem, kawę w filiżance, przeczytać książkę która zainspirowała moje kobiece serce i przez którą przemówił mój Bóg, dostrzec Jego obecność w spotkaniu z przyjacielem, w pięknych kwiatach przy drodze i w uśmiechu staruszki, która codziennie mija mnie koło kościoła i mówi: “Bożego dnia, siostro”. Smakować życie, to odkrywać Bożą obecność w zwykłych, prostych znakach miłości uczynionych przez najbliższych, w pięknie wschodzącego słońca za oknem, w czułym szepcie dziecka do ucha, czasem w bólu i trudzie, który przeżywany z Nim, może otworzyć komuś bramy nieba.

s. Łucja

SZCZĘŚCIE

„Siostro, jaki jest przepis na szczęście” – zapytała mnie ostatnio pewna nastolatka. „Dlaczego ty się tak często uśmiechasz?” Długo zastanawiałam się nad tymi pytaniami: Co sprawia mi radość? Co przynosi mi zadowolenie? Co wywołuje uśmiech na mej twarzy i co wnosi do mojego serca pokój i głębokie uczucie miłości? Źle postawiłam pytanie – nie „co”, ale „kto”? Pewnie pomyślicie: siostra musi pisać, że Jezus, jak w dowcipie o Jasiu – Gdy siostra pyta dzieci w klasie: „Co to jest – rude i skacze po drzewach”, Jaś podnosi rękę i odpowiada: „Dla mnie to wiewiórka, ale pewnie dla siostry to Pan Jezus”. Mnie nie zawsze wszystko kojarzy się z Jezusem, zapewniam ? Ale wracajmy do tematu szczęścia.

Oczywiście krótką przyjemność może przynieść zjedzenie lodów, wypicie kawy, przeczytanie książki i wiele, wiele innych rzeczy i czynności. Ale, jak mądrze mówi Ignacy Loyola, w rozeznawaniu duchowym krótkie przyjemności nie zawsze prowadzą do Boga i nie zawsze od niego pochodzą.

Jeśli chcesz osiągnąć szczęście, musisz więc mieć wyznaczony cel – co chcesz osiągnąć w życiu i kim chcesz być. Gdy już go wyznaczyłaś, musisz go pokochać i zacząć realizować. Dlaczego o tym piszę? Bo spotykam wielu ludzi, którzy nie wiedzą, po co i dla kogo żyją i w jakim celu żyją. Dla mnie bycie szczęśliwą było i nadal jest odkrywaniem na nowo miłości Boga do mnie. Szczęście przynoszą mi moje relacje z rodzicami i z rodzeństwem i z najdroższymi przyjaciółmi.

A więc jeśli odkryjesz w sercu i doświadczysz, że jesteś ukochaną córką Boga, że do Ciebie należy całe Jego królestwo, jeśli otworzysz się na Jego miłość w sakramentach i w Słowie, jeśli zechcesz być taka, jak On, jeśli zapragniesz relacji i przyjaźni z Nim i gdy Jezusa postawisz za cel swego życia, wszystkie pytania: „Jak to będzie?”, „Jak to przeżyć?”, wątpliwości: „Nie dam rady”, „Bez sensu to wszystko” zaczną znikać. Wiesz, dlaczego? Bo w centrum Twego życia będzie On, a nie ty. Wszystko, co spotyka cię w codzienności, zacznie przybliżać cię do Niego, a jeśli relacja przyjaźni z Nim stanie się dla ciebie najważniejsza, to czasem ból, trud, zmęczenie, osamotnienie może okazać się łaską, choć trudną, bo przyczyni się to do wzmocnienia przyjaźni z Nim. Kto wie „po co”, przetrwa każde „jak”.

Szczęście to nie uczucie, to wartości, na których budujesz swe życie. Jeśli pokochasz wierność, miłość, modlitwę, wybrane powołanie, przyjaźń, odkryjesz w codzienności, że pomimo zmęczenia, radość może przynieść poranna modlitwa o 5:45, msza święta w cichym kościele, uśmiech dziecka na korytarzu szkolnym, telefon przyjaciela z pytaniem „Jak żyjesz?”, stokrotki na parkingu przy szpitalu, a może powrót męża z pracy po długiej nieobecności, uśmiech żony „na dzień dobry”, rozkrzyczane dziecko w pokoju, które całym sobą mówi, że żyje. Szczęście nosimy w sobie – w tym, jak przeżywamy, kim jesteśmy. Popatrz, ile posiadasz, a jeśli masz Boga w sercu, tak naprawdę jesteś największą szczęściarą świata, bo posiadasz miłość i wieczność, a tego nie kupisz nawet za wszystkie pieniądze świata.

 

s. Łucja