“On ranę przewiąże. Po dwu dniach przywróci nam życie, a dnia trzeciego nas dźwignie i żyć będziemy w Jego obecności.”
Ma dziesięć lat, zadzwonił wczoraj do mnie, opowiedział o lekcjach, a na koniec rozmowy z troską w głosie stwierdził: “Siostro, jak dobrze, że przed tym wirusem byłem u spowiedzi, teraz Pan Jezus jest ze mną”. Rozczuliłam się. W takich momentach doświadczam, że moja praca ma sens. Trudne chwile, kiedy wydaje mi się, że to wszystko, co robię, jest nic nie warte, owocują jednak w wierze tych, których dał mi Bóg.
Gdy byłam małą dziewczynką, myślałam, że wszyscy są wierzący. Wiarę od dziecka wpoiła w moje serce babcia, potem mama. Dziś rozmyślałam w kaplicy nad sytuacją, w której przyszło mi żyć I wspominałam chwile, gdy uczyłam się modlić. Pamiętam, jak mając osiem lat zamykałam się w “różowym pokoju”, na łóżku piętrowym otwierałam książeczkę komunijną i modliłam się litanią do Serca Jezusa, czytałam Akt zawierzenia Sercu Jezusowemu, modliłam się do Maryi. Robiłam tak zawsze, gdy było mi trudno i gdy było trudno moim rodzicom. Lubiłam rozmyślać o tym, co czuje Jezus, myślałam o Jego drodze krzyżowej. Dziwne, jakoś nigdy nie traktowałam tych momentów jako łaski, daru przebywania z Nim w moim dzieciństwie. Dziś na modlitwie, gdy prosiłam Pana, by był ze mną w tym niełatwym doświadczeniu koronawirusa, w doświadczeniu smutku i bólu tych, których kocham, wyświetliły mi się w pamięci wszystkie trudne momenty w moim życiu: jako dziecka, nastolatki, dorosłej kobiety, na studiach, w zakonie. We wszystkich tych chwilach modliłam się, prosiłam Boga o pomoc. Doświadczyłam, że On zawsze jest ze mną i zawsze będzie. To wielki dar – Jego obecność w tym czasie. Ktoś może powiedzieć: “Jakie cudowna dziewczynka! Które dziecko teraz tak się modli, kto rozmawia z Bogiem w ten sposób?”. Nigdy nie byłam cudownym dzieckiem – bawiłam się, broiłam, jako nastolatka byłam zakochana. We wszystkich moich doświadczeniach zawsze jednak był obecny On. To ja często się oddalałam, to ja wybierałam swoje, a nie Jego drogi. On nie karał, nie krzyczał, ale szukał i wzbudzał tęsknotę. Mój Bóg nie karze, mój Bóg cierpi, gdy ja odchodzę, tęskni za moim powrotem i kocha.
Gdy dziś w mediach pojawiają się pogłoski, że Bóg karze ludzkość wirusem za grzechy, wiem, że tak nie jest. Bóg nie karze – to my, ludzie ponosimy skutki swych wyborów życia bez Niego. Co On czuje w tych chwilach? Myślałeś o tym? Przecież On jest Osobą, żyje, czuje, tęskni. Co czuje Bóg, gdy widzi, jak cierpimy? Cierpi razem z nami. Przychodzi pokusa, by powiedzieć: “Skoro jest wszechmocny, niech zatrzyma to zło, niech coś zrobi, ma tę moc”. Tak, ma. Ma moc wyciągnąć z naszych błędów jeszcze większe dobro, może to zrobić, ale myślę, że najbardziej zależy Mu na nawróceniu naszych serc – by przestały myśleć tylko o sobie, by przestały myśleć, że człowiek jest Bogiem, by zatęskniły za wiecznością i za niebem. Każdy z nas kiedyś umrze, wcześniej czy później. Pomyślałeś w te dni o zbawieniu swoim i najbliższych? Walczymy jak szaleni o przetrwanie tu na świecie – to dobrze, ale daj nam Boże walczyć również z taką gorliwością o życie wieczne. Ile czasu poświęciłeś na czytanie Biblii, na rozmowę z Jezusem o swoim bólu, lęku, strachu?… On czeka na Ciebie, nie jesteś mu obojętny. On nie karze, On kocha.
Dziś wiem na pewno, że wiara jest darem. Przekazali mi ją babcia i rodzice, a ona dojrzewała i dojrzewa. Są jednak chwile w moim życiu, kiedy tęsknię za tą małą Madzią, która klęczała na piętrowym łóżku i swoimi słowami modliła się do Boga. Chcę się rozwijać w moim życiu duchowym, a jednocześnie pragnę właśnie takiej dziecięcej prostoty w mówieniu do Pana. Po dzisiejszym doświadczeniu modlitwy wiem, że Bóg naprawdę jest, że gdy się modlimy, ma moc wyprowadzić nas z największych ciemności. Ważne tylko, by zaufać Mu z dziecięcą pokorą i dać się poprowadzić.
Dziękuję Ci, Tato,że Jesteś.
s. Łucja